Angelus Mortis
msza.net
Biskupi jako kościelny "gen p53" 25.01.2007

W pewnej bibule FSSPX przeczytałem ongiś tekst bpa Fellay, który koncentrował się wokół tezy: "Kryzys Kościoła jest kryzysem biskupów".

Jest to teza słuszna i prawdziwa.

To biskupi są (powinni być) ikonami, ustami i ramionami Chrystusa - Pana i Głowy Kościoła.
(Kapłani i diakoni to ich pomocnicy i zastępcy do specjalnych poruczeń. Też ważni, bo to w końcu "duchowi lekarze pierwszego kontaktu", ale to biskup - z wyjątkami zastrzeżonymi papieżowi - reprezentuje i uosabia na danym obszarze władzę samego Boga.)

Z medialnych zadym związanych z osobami abpa Milingo, kard. Law'a, bpa Śliwińskiego, abpa Paetza czy abpa Wielgusa pożytek jest taki, że również na sennych, zachmurzonych, nadwiślańskich równinach pojawia się u ludu wiernego świadomość wagi problemu pt. kondycja współczesnego "epidiaskopu".


Powiem tak: do niedawna miałem jeszcze złudzenia, że w konfrontacji ze zdegenerowanym katolicyzmem zachodnioeuropejskim stoimy na mocnym gruncie, jakim są właśnie nasi arcypasterze.

Ostatnie wypadki skłoniły mnie jednak do porzucenia ogólnikowych ocen bytów zbiorowych oraz do przyjrzenia się poszczególnym jednostkom.

Owóż: nie jest wesoło.

Problemata wyróżniłbym następujące:


1) HIBERNATUSI

Fakt, że Kościół zawsze był (i wciąż jest) obrońcą i ostoją prawdziwej człowieczej wolności i godności, polskości i niepodległości, przyzwoitości i cywilizacji, był, powiadam, widoczny szczególnie jaskrawo - bo w kontraście do komunistycznej barbarii.

Społeczny autorytet duchowieństwa był wtedy bodaj najwyższy w całych dziejach Polski. Gdyby nawet duchowni zarzynali i jedli na surowo małe dzieci, a TVP pokazała trasmisję tego horroru na żywo - ludność cywilna jedynie zacmokałaby nad tym, jakież to nowe technologie trickowe orły Kiszczaka z Holyłudu wykradły.

Teraz skończyły się czasy taktownego zamilczania upadków moralnych lub dogmatycznych, przejawów słabości charakteru czy umysłu, czasy nie pokazywania kwitów, wad, przywar i brodawek koło nosa w imię zwartości frontu narodowego oporu.
Teraz prasa musi wykazać się bezkompromisowością i zarobić kaskę, kaskę, kaskę, jeszcze więcej kaski...! Sezon ochronny skończył się bezpowrotnie.

Takie są (smutne) fakty, z którymi po prostu trzeba się liczyć.


2) FRAKCJA GWIAZDORÓW i FRAKCJA PRZEZROCZYSTYCH (nb. nawzajem się nie znoszące)

Czy pojawią się wkrótce anonse "Kupię radio bez Życińskiego?", "Kupię telewizor bez Pieronka?" Jak wytłumaczyć niektórym hierarchom, że noszące wszelkie znamiona nałogu "parcie na szkło", "mikrofonofilia" i pogrążanie się w politycznej bieżączce podrywa autorytet biskupa i – tak! – zwyczajnie zabiera mu bezcenny czas?

Na przeciwnym biegunie są biskupi, których nagłą śmierć albo emigrację (nie obwieszczoną w mediach) diecezjanie zauważyliby chyba dopiero po paru latach.

Nie każdy ma wrodzoną charyzmę, to prawda.

Ale każdy biskup ma, na mocy święceń, charyzmat przewodzenia, rządzenia, nauczania, uświęcania. Jedyne, co musi zrobić, to otworzyć usta i zdawać się (jak najczęściej i jak najmocniej) na obiecaną mu pomoc Ducha Świętego.

Ale aby te usta otworzyć, trzeba jednak wyjść z pełnego miłego ciepełka grajdołka profesorskiego, z niekończących się imienionowo-rocznicowych posiedzeń przy kawusi i likerku, oderwać się na chwilę od wierszopisania, ogrodnictwa, "pobożnej turystyki" itp.


3) SYNDROM MARTY

Nasze odziane w purpurę Marty troszczą się o wiele. O baaaaaardzo wiele.
Podczas gdy jednego tylko trzeba.

Są przecież ludzie, w tym także duchowni niższego szczebla, którzy świetnie sobie poradzą z kurialnymi formalnościami, ze śledzeniem postępów paleontologii, z robieniem prasówek krajowych i zagranicznych, z lokalnymi układami politycznymi, z zadaniami wstęgowo-orderowo-kropidlanymi, z zacieśnianiem multilateralnych stosunków międzynarodowych umęczonej Ojczyzny naszej... itd.

Natomiast biskupa w jego funkcji proroka, świadka wiary, tego, którego słowa burzą i budują, sadzą i wyrywają, do głębi przenikają serca, mózgi, nerki i inne podroby słuchaczy, w funkcji pierwszego i najważniejszego formatora diecezjalnego duchowieństwa, ale też i zwykłych wiernych – nie zastąpi nikt.


4) DUCHOWA ANTYKONCEPCJA / IMPOTENCJA

Część biskupów umiera "bezdzietnie", bez godnych następców tronu.

I tak być musi, jeśli seminarium traktuje się jako technikum katechetyczne, jako szmuglerski prom, którym na brzeg pn. "kapłaństwo" przewozi się cichcem ludzi, którzy nigdy nie powinni się do niego choćby zbliżyć.

Niechby nawet ci nowowyświęcani księża byli niedouczeni, karmieni nie solidną nauką Papieży, Soborów, Ojców i Doktorów, ale tą współczesną, wtórną, przyczynkarską teologią "impresjonistyczną". Trudno.

Ale niechże taki ksiądz będzie duchowo i liturgicznie uformowany tak, żeby Duch Święty mógł w nim i przez niego działać bez znaczących przeszkód. Żeby zawsze znalazło się choć kilkoro ludzi, którzy powiedzą o nim "święty ksiądz".

Seminarium powinno być obozem szkoleniowym duchowych desantowo-szturmowych jednostek specjalnych, a nie miejscem, gdzie się zdobywa upragnioną magisterkę z pedagogiki umożliwiającą zatrudnienie w szkole, a do tego nasiąka się mentalnością kastową, "duchem korporacyjnym", notablowskim zblazowaniem i wiedzą z zakresu technologii wkręcania się na posadki.

Selekcja powinna być staranniejsza, nawet za cenę braków kadrowych. Jeden święty ksiądz "obskakujący" trzy nieobsadzone parafie potrafi zdziałać dla dusz więcej, niż piętnastu letniawych "funkcjonariuszy kultu", którzy przywdziali sutanny z braku lepszego pomysłu na życie.

Pewnie, że w statystykach wygląda to blado. Ni ma chórów, ni ma, panie, oddziałów Caritasu i Akcji Katolickiej, pielgrzymek autokarowych, itp., itd.

Ale za to więcej narodu naprawdę przejmie się Panem Bogiem i samo będzie takiego księdza szukać, choćby był daleko i trzeba było się z nim umawiać na termin, w kolejce stać w każdej sprawie! A na pewno więcej, niż w obecnych, tworzących coraz gęstszą, coraz bardziej rozdrobnioną sieć parafiach – parafiach, których życie znakomicie opisuje monolog Mamonia o polskim filmie z "Rejsu".

Biskup powinien wiedzieć wszystko o postępach każdego z seminarzystów od drugiego roku wzwyż. Powinien się z nimi spotykać, rozmawiać, poznawać, formować, zarażać swoją gorliwością, tworzyć "ducha drużyny", potwierdzać swój autorytet jako człowieka i jako wodza, któremu wkrótce przyrzekną posłuszeństwo. Każdego, kto mi powie, że to przesada, że władyka ma inne, ważniejsze obowiązki, że od czego są prefekci i profesorowie – z miejsca trzepnę w bańkę, słowo daję...!


5) RDZA NA PASTORALE

Pastorał jest to ozdobne, wielozadaniowe urządzenie wspornikowo-zaczepno-odporno-epidemiologiczne, w swej formie wzorowane na lagach bliskowschodnich pasterzy rogacizny.

Taką długą lagą można na dystans nieźle sprać taką czy owaką hienę, wilka, lisa, węża albo złodzieja.

Zaokrąglonym końcem tejże lagi można ze stada umiejętnie wyłuskać i za szyję wyciągnąć owieczkę oparszywiałą, albo też jakieś podejrzane indywiduum w skórę owieczki przebrane.

O lagę tę można się od niechcenia oprzeć, albo klepać nią w otwartą dłoń, kiedy się z różnymi wędrownymi indywiduami pertraktuje na temat tempa ich bezzwłocznego oddalenia się od stada.

Lagę ową można wznieść wysoko i użyć jako ruchomego urządzenia sygnalizacyjnego.

Można.
Jeśli się chce.

Tymczasem co powien czas pallotyńscy socjologowie publikują wyniki badań nt. tego w co i jak Polacy wierzą.

Po każdej takiej publikacji uważnie przyglądam się arcypasterskim licom w TV i w naturze. Szukam na nich śladów łez, nieprzespanych nocy, wyczerpania i przekrwienia od pracy nad kolejnymi kazaniami, dekretami ekskomunikującymi, interdyktami dla szerzycieli błędnowierstwa. Szukam nerwowych przykurczów pozostałych po serii gromkich opeerów udzielonych proboszczom i dziekanom.
I nie znajduję.

Widzę pogodne, dobrze odżywione oblicza, widze wypoczęte, błyszczące, ufne oczy, zdające się mówić: "<<Nie lękajcie się.>> Pan Jezus jest wszechmocny, sam się o wszystko zatroszczy. Cywilizujmy się, ekumenizujmy, oświecajmy. Unowocześniajmy. Człowiek drogą Kościoła, a nie Kościół drogą człowieka. Wszystko będzie dobrze...".

do góry