Kolonia karna Ziemia
7.09.2006
Bóg kocha - i obdarzył ludzi życiem i zdolnością do kochania. Bóg jest wolny - i obdarzył ludzi wolnością.
Ludzie rodzą się upaprani swoimi wrodzonymi złymi skłonnościami, bo strukturę ich osobowego bytu skaził grzech pierworodny.
Rodzą się i żyją na tej planecie, żeby w sposób wolny nauczyć się kochać - czyli umieć rezygnować z siebie dla Boga i dla drugiego człowieka. Czyli przezwyciężać właściwy wszystkim żywym istotom instynkt dbania przede wszystkim o siebie, o swoje życie. Czyli wychodzić poza siebie, tak jak Bóg wyszedł poza siebie, poza wiecznie i doskonale szczęśliwą komunię Osób Boskich, stwarzając inne istoty.
Są jasne i miłe chwile w tym życiu. Są ludzie bardzo zadowoleni ze swojej tzw. sytuacji ogólnej. Wyobrażam sobie nawet, że są ludzie, którzy po pięknym, prostym, pełnym pokoju życiu odchodzą z tego świata pogodnie, pogodzeni ze swoim losem. Jak to ładnie określa Dobra Księga - syci swoich dni. Szczęśliwi.
Jednak większość ludzi bardzo cierpi z powodu różnych braków. A jeśli nawet te braki nie są bardzo dokuczliwe, jeśli dominuje dostatek - to zwykle starość i śmierć zaprawiają wszystko goryczą rozstania się z życiem i z tym dostatkiem.
Znam osobiście osoby, których życiorysy zdają się być jednym wielkim krzyczącym argumentem przeciw istnieniu Boga-Miłości. Od chwili poczęcia, aż do starości jedno wielkie pasmo bólu, udręk, niezaspokojonych podstawowych potrzeb, chorób, upokorzeń, krzywd itd.
Nie wiadomo dlaczego dla jednych Ziemia jest auschwitzową katorgą, a dla innych zaledwie szwedzkim poprawczakiem, czyli takim Ciechocinkiem z okratowanymi oknami, bez prawa oddalania się. Czemu jedni są oszczyszczani żywym ogniem, a inni co najwyżej szorstkim ręcznikiem.
Nie widzę żadnego sensu dociekania tego. Jestem mrówką, która wlazła do wnętrza komputera. Nie pytajcie mnie o budowę i zasadę działania mikroprocesora. To mnie przerasta.
Coraz bardziej przekonuję się do chrześcijańskiego stoicyzmu, do ignacjańskiej "obojętności". Do czegoś na kształt "chrześcijańskiego zen" - tj. do skupiania się na bieżącej chwili, bieżącej minucie, na tej rzeczy, która właśnie w tej chwili oczyszcza dany "fragment" mojej duszy, osobowości - po to, bym wreszcie wyszedł na niebiańską Wolność, Radość, Szczęście i Pokój. Chcę przy tym cierpieć tylko tyle, ile to konieczne, zadając jak najmniej cierpień współwięźniom. A w miarę możności niosąc im ulgę.
Międlenie przeszłości tudzież katowanie się wizjami niepewnej przyszłości jest jak wykonywanie zbędnych, gwałtownych ruchów przy przedzieraniu się przez zasieki z drutu kolczastego. Tu trzeba powoli, precyzyjnie operować przecinakiem i krok po kroku zbliżać się do celu.
|