Angelus Mortis
msza.net
Kościół po Benedykcie XVI 10.10.2007

Wczora z wieczora byłem "namszy".
Surowe, moderne wnętrze. Elektryfikacja, żarówkizacja, rzutnikizacja.
Za rzędem okien, na tle ciemnego nieba, obiekty latające jeden za drugim podchodzą do lądowania na Okęciu. Wyjątkowo nisko idą. Jeden taki bydlaczny, chyba na kilometr długi, niemalże brzuchem po dachach bloków szorował. Potężny szumogrzmot znany z "Gwiezdnych wojen", mnóstwo kolorowych światełek.

Temczasem młody, wątły wikariusz-okulariusz, na(za)stępca Dwunastu w nieprzerwanym od 2000 lat łańcuchu kolejnych nałożeń rąk, czyta do mikrofonu tekst też tak sprzed circa 2000 lat pochodzący. I w ogóle o niejakim błogosławionym Wincentym Kadłubku dzisiaj mowa.

Rzekłby ktoś - to krzepiące. Pewnie doczekamy jeszcze katedr na Marsie.

A mnie co innego przyszło do głowy. O czym niżej.

Za obecnego pontyfikatu mamy do czynienia z ciągiem coraz huczniejszych zderzeń "konserwatyzmu" (czytaj: normalnego katolicyzmu) Benedykta i jego stronników z tą nową religią, z tym quasikatolicyzmem, jaki panuje w przeważającej liczbie Kościołów partykularnych na świecie.

Wyjątkowość tej sytuacji polega na dwu rzeczach:

1. działania Papieża są coraz wyraźniejszą dyskontynuacją linii dotychczasowych 4 Pontifexów (i chwała za to Bogu!),

2. za przeciwników ma Benedykt coraz liczniejsze (procentowo) zastępy hierarchów, którzy nie znają już innego (normalnego) katolicyzmu.
Ich profesorowie, promotorzy i protektorzy jeszcze dobrze wiedzieli z czym polemizują, co zwalczają. Niszczyli, negowali, ale ciągle pewnym punktem odniesienia było dla nich właśnie to, co niszczyli. W jakiś sposób to znali i rozumieli.

Teraz inaczej.
Zmieni się więc charakter sporu.

Coraz mniej (albo w ogóle) będzie już mimikry, kamuflażu, uników i teologiczno-kanonicznej ekwilibrystyki.

Będzie otwarte odrzucenie czegoś, co jawi się jako całkowicie obcy skansen, wykopaliska i anachronizm - jako błąd po prostu.

Katalizatorami wielkiej, faktycznej schizmy, na wzór tej wewnątrzanglikańskiej, będą dodatkowo cywilizacyjne i mentalnościowe przemiany społeczne poza Kościołem oraz utwardzanie się i zacinanie w oporze środowisk broniących Tradycji i ortodoksji.

Nowy papież, następca Benedykta, będzie próbował odgrywać rolę zwornika, "spinacza" tego rozdarcia. Jednak szybko się przekona, że wobec tak głębokiej polaryzacji nie może "siedzieć okrakiem na barykadzie", bo w ten sposób będzie lekceważony przez obie strony i straci resztki jakiegokolwiek osobistego autorytetu i faktycznych wpływów.
Wtedy zdecyduje się na faktyczne (a później pewnie także deklarowane zewnętrznie) opowiedzenie się po jednej ze stron.

Z uwagi na obecną dysproporcję między katolikami a quasikatolikami będzie to wybór między akcesją do grupy prześladowców albo grupy prześladowanych.

Myślę, że w takiej sytuacji potężna "Divine Intervention" będzie kwestią bardzo niedługiego czasu.

Straszno-ciekawy będzie ten wiek.
A może i ostatni...

do góry